Esej o śląskich podwórkach

tekst: Marta Połap,
absolwentka Filologii Angielskiej Kultura-Media-Translacja na Uniwersytecie Śląskim,
grafika: Martyna Marzec,
studentka Wzornictwa na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie

czas czytania: ok. 10 min



Każde wielkie miasto ma w swej architekturze szczegół pewien, temu tylko miastu właściwy, w nim tylko urastający do obyczajowego symbolu. Nie znaczy to wcale, że dany motyw odnaleźć można w tym mieście wyłącznie. Dachy, na przykład, są w każdym mieście, a przecież w Paryżu nabierają jakiegoś specjalnego wyrazu, określają życie, zdarzenia, nastroje, istnieje cała o nich literatura, im poświęcona sztuka. W Warszawie szczegółem takim jest brama. Czyż nie ma kamienic z bramami poza Warszawą? Są. Chyba wszędzie, lecz tylko w Warszawie brama domu określiła jakoś życie kilku pokoleń.

Leopold Tyrmand „Zły"

Śląsk od podwórka

Czy obszar tak zróżnicowany i niejednorodny jak Śląsk łączy jakiś jeden element miejscowej architektury, taki sam dla Bytomia, Katowic i Czerwionki-Leszczyny? Coś szczególnego nie tyle w swoim wyglądzie czy funkcjonalności, ale coś, co przywołane tutaj uruchomiło by u Ślązaka ciąg skojarzeń, łańcuch symboli, strumień obrazów? Co może być tożsamościową wizytówką? Przewijam w głowie klisze: Śląsk to zakład przemysłowy, praca fizyczna, czerwona cegła, jaskrawe elementy elewacji, parapety na zewnątrz z poduszkami w oknach… Familok! To właśnie familoki są nieodłącznym budulcem śląskiego krajobrazu i lokalnej społeczności. Na stałe zadomowiły się w wyobraźni ludzi jako symbol z jednej strony regionalnego kultu pracy, z drugiej kultu życia społecznego. Wydaje się, że nie można snuć opowieści o Śląsku i nie zaczepić skojarzeń o te osiedla robotnicze – to punkt wyjścia dla Doroty Simonides w jej książce „Z familoka w świat”, to miejsce akcji bodaj najbardziej reprezentatywnej powieści „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” Horsta Eckerta (Janoscha) czy centralna oś filmu „Angelus” Lecha Majewskiego.
Z zewnątrz familoki mogą wydawać nieprzystępne – mury czerwonej cegły poustawianej szeregowo wyglądają siermiężnie i twardo. Jednak to, co na zewnątrz mogło wyglądać jak niedostępna, odseparowana od świata forteca, w środku tętniło życiem.
Bramy familoków otwierały podwoje do innego świata – tajemniczych ogrodów, prywatnych podwórek z ławką, trzepakiem, chlewikami czy hodowanymi tam zwierzętami, gdzie lokalna społeczność mogła razem przebywać i skąd nie widziało się kominów zakładów przemysłowych. Gdzie hulała wspólnota i swojskość. I to właśnie śląskie podwórka to element urbanistycznego krajobrazu Śląska, który wzbudza we mnie szczególne poczucie wzruszenia.
Zresztą nie są to miejsca spotykane wyłącznie przy familokach, jak w przypadku osiedla Kaufhaus (Ruda Śląska), Borsig (Biskupice) czy Nikiszowca (Katowice). Podwórka czają się również za fasadą bytomskich kamienic. Tych niegdyś pięknych domów, mocno nadszarpniętych zębem czasu, gdzie w bramach czai się odrapana historia, a po ich przekroczeniu znajdujemy się w zupełnie innej krainie. Nigdy nie wiesz, co chowa w swoim wnętrzu taka kamienica. Czy znajdziesz tam trzepak, chlewiki, zwisające kable, prowadzone czułą ręką ogrody… czy szkielety innych kamienic, rozsypane jak fragmenty dawnych wartowni.
To nie takie podwórka, jak w wierszu Juliana Tuwima „Kamienice”, w którym kreśli się zupełnie odmienny, klaustrofobiczny obraz:

A w tej otchłani
Zamknięte nisko
Między murami
Szare kolisko:
Przyziemne, szczurze,
Ciemne podwórze.


Podwórza śląskich kamienic często skrywają zaskakująco duże przestrzenie. Cudownie jest tak odkrywać Bytom – przenikać przez fasadę kamienic do przestrzeni na ogół niedostępnych. Trochę można poczuć się jak intruz, kiedy ogląda się podwórkowe sceny, zabawy dzieci, których rodzice zdecydowanie nie wypełniają im czasu dodatkowymi zajęciami w szkółkach wszelkich maści. One są wolne i w tej wolności taplają swoje dziecięce buzie. Wygadane buzie. Przez co trzeba liczyć się z niewybrednymi zaczepkami, ale jak niy godosz, to pewnie i tak nie zrozumisz.
(Stopklatka: ciągle mam w głowie żywy obraz nikiszowskich dzieci, które zaczepiają zagubionych obcych i w przedziwny sposób pełnią rolę przewodników po świecie miejscowych podwórek – o ile się zagra z nimi w ich „grę”, co trochę przypomina podążanie za białym królikiem.)
Są też wszelkie okolicznościowe spotkania, koła zainteresowań cudzym życiem, koło wsparcia sąsiadów i inne formy prawdziwego życia towarzyskiego, więc na takich ślonskich placach musi być jakieś siedzisko – często (z braku laku) zasiada się w oknie.
Od tego obrazu możemy przejść do całkiem poważnej analizy śląskiej tożsamości – śląskie podwórze, familok i okno to granice przestrzeni, w której czuć napięcie między prywatnym a wspólnym, podglądanym a podglądającym, między otwartością a nieufnością. Pootwierane okna na oścież, a w nich starsze panie, które naprawdę pilnują kto i po co wchodzi do „ich” sieni (tu znowu wkrada się moja pamięć i obrazy wyciągnięte z własnej historii). Okno to drugi (poza bramą) łącznik świata oficjalnego z prywatnym podwórkiem i właśnie do nich odważymy się zajrzeć.



1. Katarzyna i Krzysztof Nawratek, Śląsk w czerwonych ramach, Wyd. Znak, styczeń 2012, nr 680, http://www.miesiecznik.znak.com.pl/6802011kasia-i-krzysztof-nawratekslask-w-czerwonych-ramach/, dostępność 18.07.2018 r.

2. Bluesem malowanie, str. 18, w: Miesięcznik Społeczno-Kulturalny „Śląsk”, kwiecień 2017.

Otwierając okno na świat

Niektórzy twierdzą, że jeśli framugi okien familoków malowane były na czerwono, to mieszkali w nich górnicy, a jeśli na zielono – hutnicy. Nie potrafię znaleźć potwierdzenia takiego symbolicznego rozróżnienia, a i moje obserwacje tego nie potwierdzają, jednak te dwa kolory zdecydowanie są charakterystycznymi detalami śląskich okien. Od tego znaku jaskrawych, mocno zaznaczonych ram wychodzą w swojej refleksji na temat projektu „Śląsk” i wspólnoty Katarzyna i Krzysztof Nawratek w artykule „Śląsk w czerwonych ramach”.1
Według nich, okna są bardzo wyraźnie zaznaczoną granicą, jako że istnieją na styku tego, co prywatne i intymne oraz tego, co publiczne i zewnętrzne. Sięgając po obraz symbolicznego śląskiego okna autorzy zwracają uwagę na kulturowy komunikat: tu, za tymi czystymi oknami i białą firanką mieszkają „porządni ludzie”. Ludzie pracy, którzy sprzątają i dbają o swoje, bo spoiwem łączącym społeczeństwo, w którym żyją, jest właśnie praca.
Okno jest w tym tekście symbolem pewnego wycofania Ślązaków wyrażonej w społecznej umowie, wedle której „jednym rozkazuje nie pytać, a drugim nie mówić o swojej intymności”. Według autorów to geopolityczne kwestie tego regionu wykształciły w Ślązakach nieufność wobec sfery publicznej i wszelkich instytucji. Jeśli okna są otwarte, to tylko na nieformalną publiczną przestrzeń podwórek, do których wstęp mają sąsiedzi, czyli „swoi”. To sprzyjało tworzeniu się podwórkowych enklaw – niby otwartych, ale jednak elitarnych, bo nie każdy kwalifikował się do familoka i nie każdy był mile widziany na podwórku. Samo okno jest tutaj nie tylko wizytówką rodziny, ale trochę też wieżą strażniczą, z której obserwuje się świat i… jednocześnie się go kontroluje.
Pięknie obrazują to akwaforty Jana Szmatlocha, na których główną rolę odgrywają okna. Artysta sięga po ten symbol, żeby tworzyć własną historię o przemijaniu krajobrazu, który może być śląski, ale jednocześnie jest dość uniwersalny. Jest to opowieść o sąsiedztwie, czymś bliskim i wyobcowanym, naznaczonym obecnością, ale jednak bezludnym. Jest też światem podglądacza, który próbuje zinterpretować otaczający go świat i odnaleźć w nim swoje miejsce. Sięgnijmy jednak do słów samego artysty, z którym miałam przyjemność porozmawiać:

M.P.: Jako credo przyjął Pan patrzenie na świat z perspektywy okna.
J.Sz.: To są właściwie dwie perspektywy. Z wnętrza domu w stronę pejzażu i do środka. Podglądam więc też to, co się dzieje w domu. Obserwuję, co się w tych oknach zdarza, albo co się może zdarzyć. (…) I jeszcze jedno – proszę nie wierzyć, że ja cytuję rzeczywistość. Wizje w grafikach są bardzo realne, ale jednak wyobrażone. Nie jestem naturalistą, nie odwzorowuję rzeczywistości ze zdjęć, choć ujmują mnie detale, które są dla mnie ważne, bo mówią o czymś więcej niż o tym, że otwarte okno i firanka fruwa, bo przeciąg...
2

Tym samym Szmatloch przyznaje, że przedstawia świat osobisty, skonstruowany z wyobraźni i wspomnień – możemy przypuszczać, że jego akwaforty to opowieść o Śląsku wymyślonym. Czy nieprawdziwym? Właśnie najprawdziwszym, bo otwartym, niedopowiedzianym, czekającym na kogoś, kto sam ten obraz odczyta przez pryzmat własnych doświadczeń. Nie będzie to wizja obiektywna, ale z pewnością szczera.
Obraz ten dekonstruuje w swoim eseju „O śląskim oknie niepamięci” Aleksandra Kunce, która zwraca uwagę zaprezentowany widok – trop okna, po który tak często sięga w swojej twórczości Jan Szmatloch, nie jest perspektywą przechodnia, ale pewnym idealnym obrazem zawieszonym w przestrzeni „poetyckiego nigdzie”. Jest to poniekąd widok z okna sąsiada, trochę wyobrażenie – pewien konstrukt powstały jako suma prywatnych spostrzeżeń. Ta perspektywa prowokuje do przemyśleń na temat podglądactwa, rozumianego nie jako przejaw fetyszystycznej ciekawości, ale jako obserwacji i interpretacji, a zarazem uprzedmiotowienia obserwowanego świata:

Taka kreacja jest potrzebna do powołania okna-symbolu, gdyż chodzi tu o uogólnienie, niedookreślenie tego, co wydaje się nazbyt konkretne. Dlatego śląskość na obrazie Szmatlocha nie jest już śląskością, ale jedynie jej znakiem. Czy jednak znakiem, który odsyła do czegoś? Może raczej śladem, który zwodzi i naprowadza jednocześnie? Śląsk, śląskość zyskują tu nierealny kształt, wielokrotnie przetworzony, nazbyt wieloznaczny, wciąż nieokreślony, ale przez to właśnie odsłania się cały mentalny wymiar śląskości: tej doświadczanej i wyimaginowanej, oficjalnej i prywatnej, jednoznacznej i poróżnionej. Tylko tak już można patrzeć na Śląsk.3

3. Aleksandra Kunce, O śląskim oknie niepamięci, str. 63, w: „Myśleć Śląsk. Wybór esejów.”.

4. Aleksandra Kunce, O śląskim oknie niepamięci, str. 64.

Patrzeć na Śląsk z perspektywy okna to wchodzić w relację z tym, co widzimy. Myślenie o małych ojczyznach, to zawsze coś emocjonalnego i subiektywnego – to przywiązanie, jak to określa Kunce, do twierdzy-wnętrza domu. Z drugiej strony historia Śląska, mieszanie się kultur i nacji zadziałało jak otwarte okno: to symbol konfrontacji z tym, co zewnętrzne: tożsamościowy wątek okna to prosta relacja: moje poczucie siebie/nie-siebie a moje utożsamienie z tym, co na zewnątrz.4
Programowy dystans Śląsków nie wykluczał jednak głębokiej potrzeby wspólnotowości – nie potrafię zgodzić się z tym obrazem Śląska utkanym jedynie z peryferyjności, zamknięcia, wycofania, nieumiejętności dzielenia się uczuciami... Trop okna otwiera obserwatora na inne przestrzenie i jest parafrazą ciekawości tego, co znajduje się poza obrębem własnego domu.
Świetnie odzwierciedla to twórczość malarzy naiwnych ze Śląska – nie tylko przedstawicieli słynnej grupy Janowskiej, ale też licznych innych grup malarskich takich jak katowickie „Gwarek'58” i „Filar'71”, zabrzańska Grupa „18-Obsydian” czy Grupa Bielszowicka. Śląsk od podwórka i z okna familoka to opis idealny dla regionalnych malarzy naiwnych – czy zasięgniemy po obrazy Erwina Sówki czy Marka Idziaszka, widzimy patchwork scen życia wspólnoty, grupy ludzi wypełniające przestrzenie wokół familoków
Górnicy grupy Janowskiej to w ogóle ciekawy przykład. Pracownicy fizyczni bez wątpienia kojarzeni ze Śląskiem, wbrew stereotypowi podążali własnymi drogami i wymykali się przypisywanej im prostocie myślenia. Ich twórczość była świadectwem ciekawości świata poza jego przyziemnym (wręcz podziemnym) wymiarem; była znakiem, że tęsknią za czymś niecielesnym, efemerycznym, zagadkowym. W ich twórczości odbija się otwartość na innego człowieka i inny świat.


Akcja-rewitalizacja

Czasy nowych technologii wymiotły ludzi z miejsc publicznych. Życie społeczne zostało trochę ogołocone – przede wszystkim z czasu. W śląskie podwórka też wkradła się pustka, ale też coś jeszcze. Zaniedbanie.
Wiele z nich wybrzmiewa dzisiaj chrapowatym żalem za przemijaniem i samotnością, zupełnie jak te wypisz, wymaluj w cyklu malarskim Romana Nowotarskiego „Śląski blues”. To są place puste, okna nieruchome – czasem tylko zamajaczy jakaś postać, czasem jest to jedynie pies. Wymierający przemysł osierocił wiele kolonii robotniczych – podwórka są zaniedbane, fasady domów straszą zawaleniem, odpada tynk.
Na szczęście dla takich miejsc przychodzą akcje społeczne – katowicka „Plac na glanc” czy mysłowicka akcja „Odczarowanie podwórka”. Do 20 sierpnia w Gliwicach przyjmowane są wnioski na plan rewitalizacji podwórek w ramach konkursu „Przyjazne podwórko”. Jak widać tak społeczności lokalne, jak i urzędnicy są świadomi, że trzeba dbać o dobra wspólne i na całe szczęście aktywnie uczestniczą w projekcie przemian. Jednak co z tego, jeśli czasem brakuje finansów, a czasem pojawiają się większe przeszkody, jak nielegalne wysypisko przy ul. Pasteura w dzielnicy Bobrek. Tam ludzie zderzają się ze znieczulicą władzy i ciągle z ważniejszymi potrzebami miasta, niż likwidacja śmierdzącego problemu – ich przymus walki o powietrze do oddychania jest absurdalny, niemniej prawdziwy. Można kultywować życie podwórkowe w nienajlepszym estetycznie otoczeniu, niestety nie da się żyć w oparach smrodu odpadów.
Tak więc Śląsk – świat kontrastu – wygląda dzisiaj jak koegzystujące „Okna” Jana Szmatlocha – jedno otwarte, firankę rusza wiatr, jest ruch i jest życie. Obok drugie, zamurowane, zamknięte i niedostępne – to przestrzeń, która wymarła i dziś jest tylko widmem pamięci. Zapraszam Was na spacer po okolicznych placach – wychodźcie poza cztery ściany swojskości, żeby być bliżej ludzi i żeby odkryć Śląsk. Zapewniam, że można poczuć się turystą na własnym podwórku.